niedziela, 19 maja 2013

Vanessa- Czy kiedyś wrócę?

Coś, sama nie wiem co, powiedziało mi, że nie mam miejsca dla mnie tutaj. Nawet Magnum się ode mnie oddalił... Mój kochany wujek Magnum...
Poszłam do Arsy, powiedzieć jej, że odchodzę.
A: Nie możesz! Vanesso, proszę, zostań!
V: Nie, naprawdę nie pasuję tu... - ciągle powtarzałam
A: Vanesso! Błagam!
Naprawdę, była załamana. Jej stado pomału się sypało.
Nie odpowiedziałam jej. Odeszłam bez słowa w stronę Moczar.
Postanowiłam tutaj jednak zostać, ale wyruszyć na wyprawę. Może kogoś lub coś spotkam, co znajdzie za mnie stado, do którego naprawdę będę pasować?
~~~~
Idąc przez Moczary, do moich uszów dotarło wycie wilków. Przeszedł mnie dreszcz strachu, lecz nadal wytrwale szłam przed siebie. Księżyc wisiał wysoko na niebie. Był... Krwawoczerwony?
Na chwilę stanęłam i przyglądałam się księżycowi. Po raz kolejny po lesie rozniosło się wycie wilków. Po raz kolejny po moim ciele rozległy się dreszcze.
Ziewnęłam przeciągle, zmęczona z chodzenia. Nie mogłam tutaj zasnąć od tak, w końcu tu grasowało mnóstwo potworów itd, więc po zrobieniu coś w stylu legowiska, obtoczyłam mały obszar różnymi zaklęciami obronnymi.
Kiedy skończyłam, położyłam się i zasnęłam od razu.
Śniło mi się piekło. Dosłownie, ja, a raczej moja dusza znalazła się w prawdziwym piekle! Wszędzie było tyle ognia, które parzyło moje ciało. Przewracałam się z boku na bok, gdy diabeł zaczął się mną dziecinnie bawić...

*Rano*
Nie spałam całą noc. Gapiłam się na księżyc, a później na cudowny wschód słońca. Kiedy promienie słońca oświetliły las, wilki w końcu ucichły. Ciesząc się z tego powodu, zdjęłam zaklęcia, zjadłam małe śniadanie i poszłam dalej.
Teraz nigdzie się nie spieszyłam, szłam wolno, patrząc na budzący się świat. W końcu nie wytrzymałam i położyłam się na jakiejś polance. Słońce grzało moją sierść, a ja błowiłam się pyszną trawą. Gdy miałam wstać, na moich chrapach usiadł cudowny, kolorowy motyl. Był naprawdę piękny.
Znów szłam przez las, tym razem z kolorowym, delikatnym towarzyszem...
~~~~
Idąc tak kilka dni, poczułam pragnienie. Zaczęłam szukać jakiegoś jeziora, strumyka, czegokolwiek. Niestety nic takiego się nie pojawiło. Dni mijały, a ja umierałam z pragnienia.
Gdy naprawdę umierałam z pragnienia na jakiejś łące, zauważyłam jakieś światło. Nie było to zwykłe światło... To była... WODA!
Zerwałam się na nogi (sama nie wiem jak) i pobiegłam w stronę jeziora. Kiedy tam dobiegłam zobaczyłam siedzącą na kamieniu syrenkę grającą na flecie. Przyglądałam się jej uważnie, a moje uszy wsłuchiwało się w delikatne nuty muzyki. Jednak tak bardzo mi się chciało pić, że schyliłam głowę, by ugasić pragnienie. Wtedy syrena gwałtownie przestała grać i powiedziała jedwabistym głosem:
S: Wypij wodę tą,
a oczy ci się zamglą.
Nic nie rozumiałam, jednak wolałam nie pić wody.
V: Kim jesteś? - spytałam
S: Mówią na mnie Amorix często,
Lecz czy myli się się to męstwo?
V: Amorix?
Pokiwała głową, potwierdzając. Nadal ciągnęła swoją zagadkę:
A: Boginią tego jeziora jestem
Jak również świata kresem.
V: Czemu nie mogę napić się tej wody?
A: Jeśli życie ci miłe jest
Nie pij wody tej
Wiele osób oblało ten test
Aby się napić wody tej,
Posłuchaj zagadki mej.
V: Dobrze... - westchnęłam. Nigdy nie byłam dobra w zagadkach.
A: Najpierw pomyśl o kimś, kto żegna się czule,
Potem się zastanów, czego ci brakuje,
Gdy mówisz o chłopcu, że kogoś całuje.
Wreszcie dodaj do tego sam końca początek,
Albo koniec początku. Już złapałeś wątek.
Bo gdy to połączysz - już spokojna głowa,
Wyjdzie ci stworzenie, chociaż nie osoba,
Którego byś nigdy nie chciał pocałować.
Matko... Ta Amorix musiała być wredna, skoro dała mi tak trudną zagadkę.
Myślałam nad tym naprawdę długo. Pragnienie mnie wykańczało, jednak dzięki syrence nie piłam jej.
Po kilku godzinach myślenia, doszło do mnie rozwiązanie!
V: Rozwiązaniem jest "pająk"
A: Pewna tego jesteś?
Pokiwałam głową.
A: Życie wybrałaś
Ledwo przetrwałaś
Możesz więc pić wodę tą
Niezatrutą
Po czym rozpłynęła się w nicości...
Rzuciłam się do picia wody. Kiedy łechtałam językiem chłodną wodę, myślałam, że nie jest tak źle...
 ~~~~
Po przygodzie z syrenką mogłam chyba uwierzyć we wszystko - w jednorożce, pegazy (tsaa... Kornelia jest żywym przykładem), gryfy, hipogryfy itp. Naprawdę, nadal do mnie nie dochodziło, że syreny istnieją!
Kiedy tak myślałam, idąc przez ciemny las, dosłyszałam... Stukot kopyt? Skąd, do licha, tak daleko miały być konie?! Rozejrzałam się, szukając zwierzęcia mojego gatunku, jednak nic takiego nie ujrzałam. Kiedy odwróciłam się w stronę, w którą szłam, moje oczy spotkały się z oczami... No właśnie - czego?! Wyglądał jak szkielet pegaza, jednak miał grzywę i ogon (klik).
V: Kim jesteś? - spytałam, przestraszona
Po chwili oczy tego czegoś zajaśniały szkarłatem. Jeszcze bardziej się przestraszyłam
O: Nazywam się Onurix i jestem testralem. - jego głos był chrapliwy i niósł się przerażającym echem po lesie - A ty, niewiasto, kim jesteś?
V: Na... Nazywam się Vanessa... - wyszeptałam, przestraszona - Czy... Czy możesz... Mnie... Przepuścić... Dalej?
O: A po co zaszłaś tak daleko? Czemu wkroczyłaś na tereny mojego ojca?
V: Tereny twojego ojca?
O: Teraz już moje - uśmiechnął się wrednie - Zabiłem go, a tereny stały się moje
V: Aha...
O: Więc co tutaj robisz?
V: Ja... Wyruszyłam na wyprawę...
O: W jakim celu?
V: Szukam jakiegoś stada, do którego bym pasowała...
O: Wziąłbym cię do siebie, jednak nie jesteś tą istotą co ja... Jesteś zwyczajnym zwierzęciem dnia - warknął
Ale zaraz, zaraz... Skoro Onurix był testralem to dlaczego go widziałam? Przecież te stworzenia mogły zobaczyć tylko istoty, które...
Moja matka... Tak, miałam wtedy kilka sekund życia, jednak pamiętam jej śmierć doskonale. Słońce nie świeciło, była bardzo mroźna zima... Wszędzie było mnóstwo śniegu i lodu, a jednak moja matka znalazła miejsce suche i ciepłe, gdzie mogłam przyjść na świat... Kiedy w końcu się pojawiłam na tym świecie, ona ciężko sapała. Po kilku sekundach jej oddech ustał, tak samo jak serce...
V: To mogę iść szukać dalej?
O: A nie boisz się niebezpieczeństw, które czyhają na ciebie w nocy, jak i w czasie dnia?
V: Na przykład?
O: Wściekłe, krwiożercze... Testrale... - szepnął, sięgając do mojej szyi.
Przypomniałam sobie, że ulubionym jedzeniem testrali jest krew... Ciepła, szybko pulsująca krew w moich żyłach...
Natychmiast odskoczyłam.
V: Słuchaj... Wiem trochę o demonach i istotach nocy. Mogę je przywołać w każdej chwili, więc wiedz, że mam wsparcie. - wyprostowałam się
O: Dobrze, dobrze... Pozwolę ci przekroczyć moje tereny, pod jednym warunkiem
V: Ta... Tak?
O: Przejdziesz me tereny, ale w innej postaci
Już mi się to nie podobało
V: W jakiej?
O: A jak myślisz? - uniósł brew.
Nie. Nie mogłam stać się testralem, żeby przejść tereny jakiegoś stwora! Nie, nadal chciałam być koniem! Może i nie pięknym, jednak koniem!
V: Muszę? - spytałam, nie patrząc na niego
O: Jeśli chcesz przejść
Trudny wybór. Mam wrócić do stada, do którego nie pasuję, czy zmienić się w inne stworzenie, jednak znaleźć miejsce, gdzie będę pasować?
Wybrałam opcję drugą.
V: Chcę przejść - wyprostowałam się, przygotowując się na najgorsze
Ogier uśmiechnął się zwycięsko i zniknął w czarnej mgle.
Dziwne... Nie wypowiedział żadnego zaklęcia i tak po prostu odszedł? Przecież miał mnie przemienić!
Teraz to nie było ważne. Liczyło się tylko to, żebym przeszła te okropne tereny.
~~~~
Onurix jednak mnie nie nabrał. Kiedy spojrzałam w taflę wody, nie ujrzałam siebie. Zamiast tego byłam tym czym on - testralem. Przez tą zmianę moje życie również było inne. Musiałam unikać słońca, które mnie paliło. Żyłam tylko w nocy. Odżywiałam się... Mięsem i krwią... A jedyny plus tego wszystkiego - to ja byłam największym postrachem w lesie. Jednak to był tylko jeden plus...

Gdy biegłam po lesie, goniąc moją kolację - królika (naprawdę nienawidziłam tego), mój dużo ostrzejszy wzrok przykuło jakieś światło. Było do niczego podobne - do światła słońca, ognia, wody, księżyca... Światło było niebieskie, jednak bałam się do niego podejść. A jeśli słońce zaczyna wstawać? Nie, przecież wtedy jest pomarańczowo... Zaciekawiona jednak podeszłam.
Ujrzałam błękitną elfkę, bardzo piękną.
Gdybym była sobą, odbiegłabym stąd szybkim galopem, jednak to ja rządziłam tym miejscem. Podeszłam, cała wyprostowana i gotowa do walki.
V: Kim jesteś? - spytałam swoim potężnym głosem
A: Mam na imię Abhilisha. Jestem elfem, który spełnia życzenia zwierząt. Jestem również boginią koni. - powiedziała jedwabistym głosem i uśmiechnęła się - Znam każde najskrytsze pragnienie każdego stworzonka na tym świecie. Znam uczucia koni, pegazów, jednorożców oraz... Testrali...
Przekrzywiłam głowę.
A: Spełnię twoje marzenie, ale pamiętaj, że gdy spełnię twoje życzenie, twoja najbliższa osoba zginie.
Zaraz, zaraz... Przecież ja nie mam bliskiej osoby! Cała moja rodzina nie żyje...
Tsaa... Moja pamięć jest coraz gorsza... Co z Magnumem?
V: Dlaczego musi zginąć?
A: Jest to najważniejsza zasada...
Westchnęłam. Naprawdę o niczym tak nie pragnęłam jak o powrocie do swojego ciała, jednak nie mogłam uśmiercić Maga... Ehh... Naprawdę, nigdy bym tego nie wytrzymała. Przez moje zachcianki miała zginąć jedyna żywa osoba z mojej rodziny? Przecież jakoś mogłam żyć w tej postaci!
A: Mogę cię przemienić z powrotem w konia, jednak Magnum straci życie
V: Skąd o tym wszystkim wiesz?
A: Mówiłam, że znam wszystkie emocje koni. Myśli również. Więc mam spełnić twe życzenie?
V: Nie... Ja... Nie mogę zrobić tego wujkowi...
W moich oczach pojawiły się łzy - u testrali była to trucizna dla innych.
A: Skoro tak... - pstryknęła palcami i zniknęła, tak samo jak błękitne światło.
~~~~
Gdy chodziłam po moich terenach, myślałam o Magnumie. Przez Abhilishię myślałam o nim codziennie. "Co się z nim stało? Czy wszystko z nim ok? Znalazł sobie jakąś partnerkę?" cały czas powtarzałam do siebie.
Moje tereny zawsze broniłam przed innymi - wilkami, lisami itp. Jednak raz wróg mnie przerósł...

Kiedy polowałam (już do tego przywykłam), do moich uszu doszedł trzask łamanej gałęzi. Dzięki wyostrzonym zmysłom, wiedziałam, że to drapieżnik, czyli ktoś kto chce przejąć moje terytorium. Pobiegłam w tamto miejsce, co zajęło mi jakieś dwie minuty. Jednak nie był to wilk ani nic takiego. Był to gryf.
V: Wynocha! To mój teren! - krzyknęłam, a mój głos rozniósł się echem po lesie. Nietoperze wzleciały w niebo, przestraszone.
G: Bo ci mi zrobisz, mała? - zakpił. Owszem był większy ode mnie, jednak miałam to gdzieś. To był MÓJ teren, więc jakiś gryf nie mój tu wleźć, a tym bardziej go przejąć.
V: Tylko nie mała! - warknęłam i podeszłam do niego. Moje oczy rozjaśniały czerwienią.
G: A co? Duża? Ha! - warknął
Syknęłam złowieszczo.
G: Ojoj, skarbeńku nie denerwuj się.
V: Zamknij się! - wrzasnęłam
G: Ehh... Nie ma co, złotko, ale musisz pouczyć się panowania nad emocjami...
V: Won z mojego terytorium! - wrzasnęłam na cały las
G: Bo co? - również się wyprostował.
V: Bo to - warknęłam i ugryzłam go w kark. Mając nadzieję, że jad z kłów go pokona, przyglądałam mu się. Jednak to nie wystarczyło. Nadal stał, wyprostowany.
Nienawidzę odporności gryfów =,=
G: Na tyle cię stać? - prychnął
Po raz kolejny wgryzłam się w jego kark i rzuciłam o ostrą skałę. Tym razem udało mi się go skaleczyć! Jednak rana nie była głęboka.
Gryf wstał i rzucił się na mnie. Wbił swój dziób w moją szyję. Jednak gdyż ja byłam już martwa, nie musiałam oddychać. Krwi również nie miałam, więc to była niewielka szkoda.
Kopnęłam go z całej siły, a ten wyleciał w powietrze i znów walnął o tamta skałę. Po chili znów wstał i rzucił się na mnie. Nie sięgał ani do szyi ani do karku tylko nóg. Złapał za jedną z kości i pociągnął, wyrywając kość ze stawów. Mimowolnie pisnęłam.
G: Ha - warknął
Ostatni raz go ugryzłam, bo do dalszej walki zabrakło mi sił... Zemdlałam...
~~~~
Po walce z gryfem, nie miałam się gdzie podziać. Przejął moje tereny, a ja byłam ciężko ranna. Gryf złamał mi nogę, a gdy próbowałam wstać, kość się jeszcze przemieściła. Gdyż byłam testralem, nie mogłam użyć magii, by się uzdrowić, bo znałam tylko białą magię.
Głodowałam. Usychałam z pragnienia. Słońce mnie paliło. Różne stworzenia mnie atakowały. Ja... Umierałam...
Nie byłam dość silna, by iść dalej. Musiałam tu zostać i pozwolić słońcu mnie spalić, zwierzętom mnie zabić lub uschnąć z pragnienia krwi.
I teraz oczywiście wyrzuty sumienia. "Czemu wyruszyłam na tą wyprawę? Czemu nie zostałam z wujkiem? Czemu zgodziłam się, żeby Onurix mnie przemienił? Czemu nie pozwoliłam elfce spełnić mojego życzenia?"
Dość! Miałam tego dość!
Ostatnią garstką sił podniosłam się. Sprawiło mi to strasznie wielki ból i wysiłek, ale teraz nie liczyło się to. Teraz liczyło się tylko to, żeby przeżyć i wrócić do stada.
Złapałam jakiegoś głuszca, znalazłam małe jezioro. Z pełnym brzuchem, brodząca w wodzie, czułam się trochę lepiej. Chłodna woda dawała ulgę nodze, a światło księżyca dawało mi energię. Dodatkowo znalazłam małego towarzysza - Tenebris. Była nie tylko śliczna, ale i mądra. Może i wyglądała na małego, słodkiego zwierzaczka, ale umiała walczyć i zdobywać pożywienie. Naprawdę, pokochałam ją z całego serca. Dzięki niej mogłam jakoś przeżyć i to nie w osamotnieniu.
V: Na co masz dziś ochotę, Bris? - spytałam. Wołałam na nią Bris, gdyż Tenebris było trochę za długie - Bo ja na jakiegoś królika...
Pokiwała głową i zniknęła. Po chwili pojawiła się z powrotem z dużym królikiem oraz kuropatwą.
V: Ja chcę królika! - uśmiechnęłam się. Samiczka położyła na ziemi zwierzynę i skoczyła mi na kark. Była tak lekka, że umiałam ją unieść nawet ze złamaną nogą.
Zaczęłam "wierzgać". Oczywiście była to tylko zabawa, ale i tak noga bolała. Gdy się zmęczyłam, weszła mi na głowę i zaczęła ciągnąć za grzywę.
V: Au! Bris to boli! - śmiałam się. Po chwili zeskoczyła na ziemie i zjadła kuropatwę.
V: Aleś ty brudna... Musisz się umyć - uśmiechnęłam się szeroko. Weszła mi na ramię, a ja poszłam nad jezioro, gdzie się umyłyśmy.
Mijały dni, w czasie których nie czułam się już tak samotna...
~~~~
Czas mijał, a ja nadal nie znalazłam nowego stada. Cały czas szłam przed siebie, teraz niestety wolniej. Teraz nie trafiłabym już z powrotem, do Kopytnego Lasu, nawet jeśli bym chciała. Zaszłam za daleko, a nie myślałam o tym, że będę chciała zawrócić. Na sercu było mi coraz ciężej, jednak Tenebris mnie wspierała. Przez to jeszcze bardziej ją kochałam.
Gdy szłyśmy przez jakąś łąkę, wyczułam, że zbliża się dzień. Prędko pobiegłam pod osłonę drzew i... Nie myliłam się - zaczęło wstawać słońce. Musiałam zmrużyć oczy, gdyż widziałam tylko w nocy, a światło dnia mnie oślepiało.
Gdy tak czekałam, aż słońce zajdzie lub zakryją je chmury, do moich uszów doszedł tętent... Kopyt? I to nie był jeden koń czy dwa! To było całe stado!
Otworzyłam oczy, nie zważając na słońce. Musiałam zobaczyć to stado, po prostu musiałam.
Kiedy mój wzrok "przyzwyczaił się" do słońca, ujrzałam je. Przez łąkę biegło wielkie stado, w którym na przodzie biegł kary koń. Stado było naprawdę okazałe, ale koń jeszcze bardziej. Wydawało mi się, że to ogier, ale w końcu niewiele widziałam. Ogier był pełen gracji i dumy, ale nie wyglądał na samolubnego lub przechwalającego się. Sama nie wiem czemu, ale przypominał mi Tora. Tak, nie znałam go długo, ale coś w moim sercu mówiło, że coś ich wiąże.
Bris się do mnie przytuliła, a ja położyłam łeb na jej karku i przyglądałam się stadzie. Gdy tak patrzyłam, konie zwolniły z galopu do kłusu, później do stępu, aż całkowicie stanęły i zaczęły się paść. Czarny ogier powoli zaczął do mnie podchodzić. Schowałam się głębiej w cieniu, jednak ogier i tak do mnie podszedł.
H: Witaj, jestem Huragan... Jeśli są to twoje tereny to przepraszam, ale szukamy nowych, niezamieszkałych terenów - i... Ukłonił się przede mną?
V: Nie przesadzaj... Wiem co to znaczyć, bo... Sama jestem koniem...
H: Jak to?
V: Ehh... Należałam do Stada z Kopytnego Lasu, wyruszyłam na wyprawę, spotkałam testrala, który pozwolił mi przejść przez swoje tereny, ale jeśli zostanę tym czym on... - westchnęłam - A i mam jedną prośbę...
H: Stada... Kopytny Las? - wykrztusił
V: Tak, tak.. A mogę zdradzić ci tą prośbę? - spojrzałam na niego
H: Czy w tym stadzie był kary ogier, podobny do mnie o imieniu Tornado? - nadal miał dziwną minę
V: No tak, to właściwie było jego stado... Ale dobra, nie czas o gadaniu o tym... Mogę dołączyć do twojego stada? Szukam nowego itd.... Wiesz o co chodzi, nie?
H: Co z Tornadem? Jak się czuje? Ma partnerkę? - zaczął mnie wypytywać
V: A co cię to interesuje?
H: Jestem jego bratem...
Zamurowało mnie. Tornado miał brata? Od kiedy?! I jak ja miałam mu powiedzieć, że Tor nie żyje?!
V: Ehem... Słuchaj... Bardzo mi przykro, ale... - nie umiałam złamać serca temu ogierowi... Za bardzo mnie... Pociągał...
H: Ale co? Możesz mnie do niego zaprowadzić?
V: Niestety nie mogę i nie będę mogła... Ale możesz odpowiedzieć na moje pytanie? Ja miałam jedno, a ty chyba z milion.
H: Najpierw powiedz co z Torem?
V: On... Nie żyje... - mi też to sprawiło ból. W szczególności gdy ujrzałam jego minę - pustą. Nie wyrażał już żadnych emocji. Spuścił łeb i powiedział:
H: Dziękuję, że mi powiedziałaś - po czym odszedł do swojego stada. Chciałam za nim pobiec, przytulić go i pocieszyć. Nie chciałam już należeć do jego stada, po tym co mu zrobiłam...
~~~~
Po tym jak złamałam serce Huraganowi, postanowiłam wrócić do Kopytnego Lasu. Owszem, nie wiedziałam jak to zrobić, ale chciałam spróbować. Jednak niedługo próbowałam, bo naprawdę się zgubiłam. Czyli musiałam żyć do końca mojego marnego żywota tylko w towarzystwie Tenebris, w tej okropnej postaci testrala.
Kiedy się już naprawdę poddałam, poszłam na jakąś łąkę i położyłam się na grzbiecie. Patrzyłam na księżyc. Był naprawdę piękny. Gdy tak patrzałam, do moich uszu doszło cicho stąpanie po piasku. Natychmiast wstałam (najszybciej jak potrafiłam ze złamaną nogą) i rozejrzałam się. W cienia wyłonił się pegaz! Był kary, ciemniejszy  niż węgiel.
A: Witaj, jestem Artenná. A ty, istoto nocy, czy masz może na imię Vanessa? - spytała jedwabistym głosem
Pokiwałam głową.
A: To dobrze trafiłam... No więc tak... Znasz za pewnie pegaza o imieniu Kornelia?
Znów pokiwałam głową.
A: Więc należę do tego samego stada co ona. Kornelcia prosiła mnie, abym cię odnalazła.
V: Po co?
A: Martwią się o ciebie... Czemu uciekłaś?
V: Nie uciekłam. Wyruszyłam na poszukiwania nowego stada.
A: Twoje stado to Kopytny Las. Z resztą widzę w twoich myślach, że chcesz wrócić tam i przytulić się do Magnuma...
V: Jak to?
A: Mam moc czytania w myślach... A właściwie co się z tobą stało? Czemu jesteś testralem?
V: Długa historia... Ale jak ja mam się dostać do stada z chorą nogą? Przecież to strasznie daleko!
Pegaz rozwinął skrzydła. Odruchowo zrobiłam to samo.
V: O nie, nie, nie... - złożyłam skrzydła - Ja nie umiem latać i nigdy nie umiałam...
A: Masz to zakodowane... Zaufaj mi... - uśmiechnęła się
Odetchnęłam. Spojrzałam na Tenebris. W jej oczach było mnóstwo łez.
V: Nigdy cię nie zostawię... - szepnęłam jej na ucho, po czym ta wskoczyła mi na kark. Znów rozwinęłam skrzydła.
A: Gotowa? - spytała Artenná. Pokiwałam głową. Klacz wzbiła się w powietrze, a chwilę później i ja byłam w niebie!
V: Możemy się pospieszyć? Niedługo zacznie wstawać słońce... - powiedziałam
A: Oczywiście! - i przyspieszyła. Zrobiłam to samo.
Gdy tylko zaczęło świecić słońce, wylądowałyśmy. Naprawdę, znów byłam w Kopytnym Lesie! Przeczekałam tam dzień i pobiegłam do Magnuma. Jeszcze nie spał, chociaż było późno.
M: Kim jesteś? - warknął
V: Magnum to ja, Vanessa! - przytuliłam się do niego i opowiedziałam całą historię ze szczegółami. Przeczekałam u niego dzień, a w nocy poszliśmy do medyków, którzy zrobili mi opatrunek na nodze. Następnie poszliśmy do Kasji, która mnie odczarowała. W końcu byłam sobą!
Resztę nocy spędziłam z moją kochaną Tenebris i Magnumem. Mag przedstawił mi... Ciocię! Nie miałam pojęcia, że nasza rodzina była tak duża. No cóż...
Gdy słońce zaczęło wstawać, Bris chciała ze mną iść do lasu, gdyż zgłodniała. Jednak gdy wyszłam z groty, słońce zaczęło mnie oślepiać. Jak to?! Przecież byłam już koniem?!
Magnum, który cały czas mi towarzyszył, zrobił mi opaskę na oczy i zaprowadził do Kasji. Okazało się, że to skutek uboczny, który niestety nigdy się nie uleczy. No cóż... W połowie czułam co czuje Aomori, ponieważ w nocy widziałam świetnie.
Moim przewodnikiem została Tenebris, tak jak przewodnikiem MiNam jest Raven.