sobota, 25 maja 2013

Od Nyanmaru

Siedziałem sobie nad rzeką. Była piękna. Wszystko tu było takie ładne. Może to tylko la tego, że łatwo się fascynuje? Schyliłem swój łeb i spojrzałem w odbicie. Siedziałem tak patrząc na siebie jakbym był w jakimś transie, jak zahipnotyzowany. Jednak to wszystko przerwała mała, zielona żabka, która wskoczyła w tafle wody rozmazując moje odbicie. W brzuchu mi zaburczało, a co za tym idzie poczułem głód. Niby mogłem po prostu wstać i bez żadnego problemu pożywić się trawą, liśćmi, lub jeszcze czymś  innym, ale mi się nie chciało. To nie tak, że mam lenia. Nie mam krzty sił, by chociażby wstać. Położyłem łeb płasko, gdy przed moje oczy wyskoczyła gniada klacz, o niebieskich oczach.
A: Kim jestes?
N: Mam na imię Nyanmaru..- Wymamrotałem przez zęby.
A: Ty mi wyglądasz biedaku na strasznie wygłodzonego...
N: Nie ukrywam, iż tak się czuje.
A: Ah, chodź do mojego stada, dołącz!
N: Nie mam siły. W dodatku, gdy biegłem potknąłem się, o konara. 
Klacz spojrzała na moją nogę - Była sina.
A: Sprowadze medyków...
N: Nie chce robić zamieszania.
A: Chyba żartujesz... Juz po nich idę!
N: M.., dziekuje. Masz bardzo ładne oczy.

~~~~Arsabell~~~~